... newer stories
?roda, 22. wrze?nia 2004
Moje ulubione miejsca (2)
piotr, 17:58h
Campo di Fiori
Zacznę od tego, że na poezji się nie znam, ale ten wiersz Miłosza chyba każdy pamięta. Odkąd zafascynowałem się fenomenem Campo di Fiori, próbuję to wszystko jakoś poukładać. Ale od początku. Pomijając wątek getta w Warszawie (niech nikt się nie waży pomijać cokolwiek na klasówce, czy maturze), postanowiłem zobaczyć miejsce, gdzie spalono Giordano Bruno. Stoi sobie na wysokim cokole zakapturzona postać a pod nią młodzi ludzie. Jedni umówili się na spotkanie, inni przysiedli na moment, znaczna część to stali bywalcy. Ja również sobie przychodzę i obserwuję. Znam już Jimmiego, czarnoskórego ciągle naćpanego kolesia, który po włosku umie tylko: "Hehe" i wyciąga plastikowy kubek w stronę pijących piwo, żeby dostać chociaż łyka. Rozpoznaję Ciotkę, jak ją na własny użytek nazwałem, która ma styl podobny do Jimmiego, z tą różnicą, że cośtam czasem mamrocze po włosku, no i ubiór ma, powiedzmy: "nieprzeciętny". Ekipa z psami, druga z bębnem - zawsze mają staff przy sobie. Długo mieszają z tytoniem, gniotą, kleją bibułkę, żeby się pozaciągać na spółkę.
Wokół wśród stolików elegancko ubrani turysci, kelner zwija się przynosząc kolejne danie, zabawiani przez mima, uliczny band jazzowy i magika z Turcji, zdają się nie widzieć świata innego niż ten ich. Trochę jak miłoszowi kupujący i sprzedający na targu Campo di Fiori każdego poranka, tonąc w tęczy zapachów, smaków i kolorów nie myślą o człowieku, który na tym miejscu zginął za wolność (czymkolwiek jest) wypowiedzi, swojego zdania, myśli. Dzisiaj wolności jest aż tak dużo, że świat nie widzi, jak na jego oczach wolność myli się młodym z samowolą. Jak staczają się przegrywając życie, bo "przecież im wolno". Historia zatoczyła jakieś koło. Tutaj, gdy siedzę pod pomnikiem widzę to wyraźnie. Kiedyś wolności brakowało i droga do niej wiodła czasem przez płomienie stosu, dziś jest jej tyle, że czasem nie ma o co oprzeć nogi, by nie wpaść w ogień samozniszczenia...
Zacznę od tego, że na poezji się nie znam, ale ten wiersz Miłosza chyba każdy pamięta. Odkąd zafascynowałem się fenomenem Campo di Fiori, próbuję to wszystko jakoś poukładać. Ale od początku. Pomijając wątek getta w Warszawie (niech nikt się nie waży pomijać cokolwiek na klasówce, czy maturze), postanowiłem zobaczyć miejsce, gdzie spalono Giordano Bruno. Stoi sobie na wysokim cokole zakapturzona postać a pod nią młodzi ludzie. Jedni umówili się na spotkanie, inni przysiedli na moment, znaczna część to stali bywalcy. Ja również sobie przychodzę i obserwuję. Znam już Jimmiego, czarnoskórego ciągle naćpanego kolesia, który po włosku umie tylko: "Hehe" i wyciąga plastikowy kubek w stronę pijących piwo, żeby dostać chociaż łyka. Rozpoznaję Ciotkę, jak ją na własny użytek nazwałem, która ma styl podobny do Jimmiego, z tą różnicą, że cośtam czasem mamrocze po włosku, no i ubiór ma, powiedzmy: "nieprzeciętny". Ekipa z psami, druga z bębnem - zawsze mają staff przy sobie. Długo mieszają z tytoniem, gniotą, kleją bibułkę, żeby się pozaciągać na spółkę.
Wokół wśród stolików elegancko ubrani turysci, kelner zwija się przynosząc kolejne danie, zabawiani przez mima, uliczny band jazzowy i magika z Turcji, zdają się nie widzieć świata innego niż ten ich. Trochę jak miłoszowi kupujący i sprzedający na targu Campo di Fiori każdego poranka, tonąc w tęczy zapachów, smaków i kolorów nie myślą o człowieku, który na tym miejscu zginął za wolność (czymkolwiek jest) wypowiedzi, swojego zdania, myśli. Dzisiaj wolności jest aż tak dużo, że świat nie widzi, jak na jego oczach wolność myli się młodym z samowolą. Jak staczają się przegrywając życie, bo "przecież im wolno". Historia zatoczyła jakieś koło. Tutaj, gdy siedzę pod pomnikiem widzę to wyraźnie. Kiedyś wolności brakowało i droga do niej wiodła czasem przez płomienie stosu, dziś jest jej tyle, że czasem nie ma o co oprzeć nogi, by nie wpaść w ogień samozniszczenia...
... older stories