sobota, 25. wrze?nia 2004
Przyszedł czas, żeby opowiedzieć o kursie językowym, na który obecnie uczęszczam. Zacznę od tego, że uczą dwie nauczycielki na raz. Jedna mówi, druga od razu zapisuje na tablicy. Dość wygodne to jest. Wyposażenie sali w środki audiowizualne - też jest w porządku. Komputer podłączony do videoskopu, nagłośnienie, te sprawy. Niestety, to koniec plusów. Metoda preferowana przez nasze nauczycielki mogłaby z powodzeniem nazywać się: "Nie mamy żadnego planu". Owszem, na każdą lekcję przynoszą kartki z ćwiczeniami, skserowane artykuły z gazet, codziennie jest długie i trudne dyktando, ale ciągle mam wrażenie, że każda lekcja jest jednostką, która powstaje dzień wcześniej, że nie ma planu ogólnego, programu gramatyki, którą chcemy przerobić. Nieważne. Za to ludzie są ciekawi. Oprócz mnie jest tylko jeszcze jeden Polak, reszta to obcokrajowcy różnego typu. Najlepszy kontakt mam z małym filipińczykiem (obywatel Stanów Zjednoczonych). Niepozorny, uśmiechnięty- okazało się, że jest księdzem. Father Jason- bo tak się do niego zwracam, ma jedną wadę (pewnie ma więcej): jak zacznie mówić po angielsku, nie może się przestawić na włoski. Ja mu ciągle przypominam, że mamy ćwiczyć mowę italijską, ale on, oczywiście wie, tylko: "Can't turn off".
Czasem (jak się pojawi) siedzi ze mną też Jean Pierre - seminarzysta z Haiti. Czarny - jak matka ziemia. Gdy się uśmiechnie, nie sposób też się nie uśmiechnąć. Padre, natomiast, pochodzi z Peru. Zanim został księdzem ukończył studia medyczne i kilka lat pracował jako lekarz. Potem "dopadło" go Powołanie do Kapłaństwa. Był na misjach w Wenezueli i Urugwaju, a teraz zacznie robić w Rzymie doktorat. Są jszcze dwaj Węgrzy z Transsylwanii - Drakule z pewnością, tylko czemu dwóch? Bernadette z Belgii, która mówi z francuskim akcentem (zawsze na ostatnią sylabę i to charakterystyczne "R"). Do tego chłopak z dziewczyną (nawet ładną) z Bejrutu - niestety ich imion nie da się zapamiętać, portugalczyk, rodzeństwo z Argentyny, Chilijka, Gość z Indii, Słowak, dwie Rosjanki z Petersburga (od trzech lat w Rzymie - mają mężów Włochów, kleryk z Rumunii. Chyba nikogo nie pominąłem. Na koniec zostawiłem Chorwata- kleryk, straszny cwaniak, ale bardzo sympatyczny. Dużo żartuje (najbardziej z nauczycielki, która jest z Sycylii), sam się śmieje ze swoich żartów najgłośniej, ale swoim śmiechem porywa innych. Aha, jeszcze Austriak - Thomas, powszechnie nazywany Bart, na cześć małego Simpsona. Naprawdę go przypomina. Ze swoimi półotwartymi ustami i powolną, głośną wymową z niemieckim akcentem rozbawia nas nieźle.
W sumie więc, niezła mieszanka. Jest o czym rozmawiać - szczególnie podczas przerw. Gdyby doliczyć jeszcze towarzystwo z innych grup, to by miejsca nie wystarczyło.
W piątek był test. Zrobiłem 28/38 pkt. Mogłoby być lepiej, ale trudne dały pytania. Następny test w przyszły piątek.
Tymczasem jutro wyjątkowa niedziela: wstęp do Muzeów Watykańskich będzie za darmo (normalnie z 10 Euro). Zaraz po Mszy i śniadaniu wybieramy się na ucztę historyczno-kulturalną.

Von piotr um 22:12h| 3 Kommentare |Skomentuj ->comment