poniedzia?ek, 10. pa?dziernika 2005
Szalom
Najpierw było nieco nerwowo w Berlinie. Pani kazała wypakować 2 kg z torby. Po długich namysłach wypadła biała koszula, stalowe spodnie (na kant) i drewniany wieszak na spodnie. Potem 2 kg z podręcznego. Tu zastanawiania było więcej. Wypadł brewiarz tom 1 - będzie potrzebny dopiero na Adwent i Biblia angielskojęzyczna.
Wylądowałem w Budapeszcie punktualnie. Złapałem busika do centrum i próbowałem znależć jakąć informację turystyczną. I tu niespodzianka - na każdym kroku darmowe plany miasta, informacje, kantory wymiany walut. Dostałem przewodnik po polsku, bilet na autobus pod tytułem "2 godzinne zwiedzanie z komentarzem" i ruszyłem oglądać Peszt i Budę (bo w tej kolejności jechaliśmy).
Miasto cudowne, co tu kryć. Posilić się mogłem w Burger Kingu, ale mimo nieznajomości języka wybrałem bardziej egzotyczne miejsce typu "coś lokalnego" - wbrew obawom w Menù nie było niczego ostrego.
Nieco gorzej poszło mi w Metrze. Nie wziąłem całodziennego biletu, bo musiałem tylko 4 razy przejechać. Niestety po węgiersku potrafię tylko powiedzieć "Wesołych Świąt Wielkanocnych" i to ze słowiańskim akcentem, a informacje były tylko w magyar. Wybrałem bilet na 30 min. Okazało się, że był tylko na 3 stacje - ja przejechałem 4. Pani kontrolerka była bezlitosna - 10 $ kary. Od razu przypomniał mi się film "Kontrolerzy" - to przecież w budapesztańskim Metro się działo!
W związku z nieplanowanym wydatkiem postanowiłem nie płynąć statkiem po Dunaju (pięknym, choć nie modrym) i zacząłem rozglądać się uważniej. Wstąpiłem do kościoła - nie wiedząc czy jest rzymskokatolicki i zastałem końcówkę nabożeństwa różańcowego a potem zostałem na Mszy. Nic nie zrozumiałem, ale cieszyłem się jak dzieciak.
Jeszcze tylko lody na jakimś Bardzo Znanym Placu i powrót na lotnisko.
Lot do Tel Aviv to 3 i pół godziny spania - przespałem nawet posiłek - taki zmęczony byłem.
Szukając busika do Jerozolimy spotkałem Assafa - studenta wracającego z Dublinu. Pomógł mi bardzo - całą drogę mi tłumaczył jak wymieniać pieniądze, żeby nie dać się oszukać, jak korzystać z komunikacji, gdzie zjeść dobrze i tanio, jak dzwonić do Polski i Italii. Zostawił mi numer telefonu - "Gdybyś potrzebował roweru - pożyczę ci."
Tak dotarłem na miejsce - Papieski Instytut Biblijny w Jerozolimie - mój dom na najbliższe 5 miesięcy - mieści się w pięknej okolicy. Do szóstej miałem godzinę, wiedząc, że brama będzie zamknięta zamówiłem kawę i rogalika na pobliskiej stacji benzynowej i oddałem się miłej konwersacji ze sprzedawcą. Czemu wszyscy tu mówią po angielsku? Bonawentura twierdzi, że to amerykańska kolonia. Powoli się przejaśniało. Zadzwoniłem do bramy, któś mi otworzył, pokazał pokój, wziąłem prysznic (spotkałem na korytarzu Libora), zamknąłem okiennice i zasnąłem...
O pierwszych wrażeniach następnym razem napiszę...

Von piotr um 00:25h| 5 Kommentare |Skomentuj ->comment