?roda, 12. pa?dziernika 2005
Wczoraj cieszyłem się świetną lokalizacją domu, w którym mieszkam, dzisiaj zauważam pewne wady. Otóż trwa Ramadan i muzułmanie robią po zachodzie słońca imprezy. Właśnie przez zamknięte okno wdzierają się do mojego pokoju dźwięki kolejnej piosenki - makabrycznie głośnej, arabskiej i trochę denerwującej swoją niezwykłą dla Europejczyjków harmonią.
Cóż... Przeżyłem rok hałasu ulicy w centrum Rzymu - przeżyję i Ramadan...
Dziś rano wyruszyłem na wędrówkę po Świętym Mieście i po odwiedzeniu wielu miejsc (za dużo by opowiadać) w pewnym momencie znalazłem się na poziomie dachów (!) Nie wiem jak to się stało - po prostu szedłem i szedłem i schody jakieś były, potem dziwne przejścia, schodki, wąskie zułki i nagle jestem NAD ULICAMI. Pusto, gorąco, a ja nie umiem wrócić. Krążę, szukam jakiegoś wyjścia i nic. Już miałem zcząć się niepokoić, gdy spotkałem trzech Żydów. W czarnych chałatach, kapeluszach i z pejsami wyglądali na tym dachu jak nierzeczywiste zjawisko. Zapytałem grzecznie o jakieś przejście, zejście czy wyjście, a oni równie grzecznie wskazli mi małe drzwiczki. Wchodzę, a tu jesziwa, czyli taka szkoła rabiniczna. Żydzi siedzą i czytają. Nawet nie miałem czasu się poprzyglądać, tylko szybko znalazłem schodki, potem drugie, trzy zaułki i znowu schody i wyszedłem w części muzułmańskiej. Tu spotkałem Kawasaki. To ksiądz z Tokyo. Nie pamiętam nigdy jego imienia i wmyślach nazywam go Honsiu albo Kawasaki. Wracał sobie z jakichś lekcji. Opowiedziałem mu przygodę z dachami, a on mnie pyta, czy chcę zobaczyć prawdziwy dach. Też mi pytanie! Poszliśmy do jego szkoły - instytut jakiś zakonny, czy coś i mogłem wejść na prawdziwy dach. Z tej wysokości widać było pięknie Meczet na górze Moria (Dome of The Rock) i w ogóle widać było dużo.
Potem powiedziałem Kawasakiemu, że do Meczetu wejść można od 7 do 9 rano. A on mi na to, że spróbujemy przez checkpoint przy Ścianie Płaczu. Dotarliśmy tam w miarę sprawnie i moje przewidywania się potwierdziły - zamknięte.
Ale nie ma tego złego... Honsiu opowiedział mi dużo ciekawostek o tej częśći miasta. Potem patrząc z wysokości murów wspomniał o Sadzawce Siloe, do której podobno można dojść za dnia i we dwóch, albo trzech, bo Muzułmanie od czasu ostatniej intifady nie lubią obcych. Mówię mu: "No to idziemy!" On się wahał, ale tylko przez pół sekundy i weszliśmy do części, gdzie żyje muzułmańska biedota. Widok nieciekawy - zero turystów, domy w opłakanym stanie, ludzie patrzą złowrogo spod oka. Ale co tam? Idziemy twardo ciągle w dół zboczem stromego pagórka. Dzielnica byłaby pełna turystów, a turyści to kasa, ale Arabowie więcej niż kasę cenią swoje przekonania. I klepią biedę, ale to chyba godne podziwu - idea ponad materię, poglądy ponad wygodne życie. Szkoda tylko, że ta idea i te poglądy pachną przemocą, fanatyzmem i nienawiścią. To nie do końca ich wina, ale to temat na dłuższy dyskurs. Tymczasem na dole Sadzawka Siloe (hmmm), potem wspinamy się inną ścieżką do ruin starożytnego Miasta Dawida. Kawasaki cały czas mi objaśnia, tłumaczy, pokazuje. Widzę drogę, którą prawdopodobnie Jezus wjeżdżał na osiołku do Jerozolimy i Wzgórze Oliwne. W końcu bezpiecznie wracamy do murów Starego Miasta i (błądząc niepotrzebnie wśród uliczek) wracamy na obiad. Zmęczony, ale szczęśliwy po obiedzie siadłem do nauki. I tak do tej pory (z przerwą na Eucharystię, kolację i brewiarz). Czas iść spać. Jutro o 6.45 z Liborem (Słowakiem) idziemy do Meczetu Al Aqsa i do Dome of the Rock, skąd Mahomet został wzięty do nieba (podobno).
To tyle...

P.S.1. Na piątek mam tylko 2 pierwsze rozdziału Listu do Koryntian.
P.S.2. Co miało znaczyć to "hmmm" przy Sadzawce Siloe?
P.S.3. Po raz drugi żałuję, że nie mam aparatu (pierwszy raz żałowałem w New Yorku).

Von piotr um 01:42h| 5 Kommentare |Skomentuj ->comment