wtorek, 18. pa?dziernika 2005
Ciąg dalszy niedzielnej wycieczki.
Morze Martwe jest NAPRAWDĘ martwe.
"Dobra, kto chce coś zjeść - siadamy przy tych stolikach. Kto chce najpierw się wykąpać - tą drogą, cały czas prosto".
No to wiadomo - cały czas prosto.
Pragnienie nowego doświadczenia wygrało z głodem.
Plaża kamienista, ludzi niedużo, z nieba przestał się lać żar. Jeszcze tylko wysłuchać ostrzeżeń o piciu wody lub dostaniu się jej do oczu, przebieramy się i wchodzimy do morza.
Woda cieplejsza niż powietrze i jakaś taka gęsta - jak oliwa. Oczywiście, nie da się w niej utonąć - wypycha ciało ku powierzchni - bardzo relaksujące uczucie. Śmiejemy się w głos, kiedy Manoch namawia, żeby dotknąć mokrym palcem języka, a ci, którzy to robią (m.in. ja) zaczynają warczeć i pluć. Na brzuchu w ogóle się nie da pływać - nogi idą ku górze i kręgosłup się wygina, a trzeba uważać, żeby nie zamoczyć oczu. Za to na plecach można zasnąć. Ponieważ na zajęciach z historii NT posługujemy się językiem włoskim, najczęściej powtarzane słowo to: "incredibile" - niewiarygodne.
Jakaś para na brzegu wysmarowała się błotem, kupionym wcześniej w kiosku, gdzie broszurki są nawet po rosyjsku - wygląda to komicznie - cali czarni. Udając ekspertów, tłumaczymy kolegom z Indii leczniczo-kosmetyczne właściwości błota z Morza Martwego.
Jeszcze tylko prysznic i można wciągnąć dwie ogromne kanapki arabskiego chleba z "czymśtam", przygotowane przed wyjazdem przez naszego kucharza. "Jakie smaczne, incredibile".
Teraz do Qumran (akcent na ostatnią sylabę). Tu mam krótką prezentację na temat esseńczyków. Nieco się obawiałem, bo mimo, iż się długo przygotowywałem, zawsze można spotkać pytanie typu: "Jaka jest relacja między tekstem Reguły Damasceńskiej z Cairo Geniza a tym z grot 4, 5 i 6?", albo "Którego typu pesharim jest więcej: continuo czy tematico?". Na szczęście po 20 minutach mówienia stwierdziłem, że stopień uwagi znacznie się obniżył - zmęczenie dnia dało o sobie znać. Mówiłem, więc przez kolejne 20 minut, po czym bez żadnych pytań wsiedliśmy do busika, "bo już późno się zrobiło".
Wczoraj i dziś najwięcej czasu zajęło "studiowanie typowe" - przy biurku. Chociaż nie, dzisiaj o 5.45 rano poszliśmy pod Western Wall (tzw. Ścianę Płaczu) zobaczyć, jak ortodoksyjni Żydzi świętują Sukkot (akcent znów na ostatnią sylabę).
Było "interesting", jak to Libor określił...
Jutro 4.25 (!) wyjazd do Qumran (wiadomo, gdzie akcent). Mamy spędzić dzień, jak wspólnota tam zamieszkująca: modlitwa o wschodzie słońca (teksty wydrukowane na podstawie znalezionych manuskryptów), posiłki, praca (w naszym przypadku zwiedzanie wykopalisk) , nauka i rytualna kąpiel (tu chyba przesadziłem). Profesor zrobił dziś wstępne spotkanie - 2 i pół godziny bez przerwy (na szczęście z użyciem środków audiowizualnych).
Muszę wcześniej się położyć, bo wstać trzeba, jak to Michel skwitował: "Oh no, in the middle of the night".
To wszystko się dzieje naprawdę, incredibile...

Von piotr um 20:35h| 4 Kommentare |Skomentuj ->comment

 

To była długa niedziela...
Po górach nie łatwo się chodzi, po pustyni też, ale kiedy góry połączą się z pustynią - to już prawdziwy trud.
Chodzimy po En Gedi. W zamierzeniu ma to być rezerwat przyrody. W broszurce zdjęcia wilka, tygrysa, jakichś ptaków i węża. To ostatnie nieco mnie niepokoi, ale co tam.
Na początku wygląda to jak miły spacerek. W cieniu kolczastych drzew, wśród rodzin z dziećmi (Święta śą przecież) idziemy żartując na tematy przyrodnicze ("Ta skała wygląda jak wielkie, skamieniałe lody", "Chcąc złapać tygrysa, trzeba mu nasypać soli na ogon", etc.). Z czasem ludzi jest coraz mniej, powietrza w płucach też. Żar z nieba, pył i droga ciągle pod górę. Pot skleja się z koszulką, o dolnej połowie ciała nie wspominając (po co brałem jeansy? Hmmm, w sumie wszyscy mają jeansy). W rytmicznym marszu gubimy kilku kolegów - zrezygnowali i zawrócili.
Biblijnie jest.
Tobias stwierdza filozoficznie: "Wyobraź sobie wieczorem, po takim dniu, jak słodkie musiało być wino..."
Wyobrażam sobie cokolwiek zimnego do picia i wtedy dochodzimy do żródła. Woda jest fantastyczna. Zanurzamy się w niej cali. Wodospadzik niewielki, ale w tym momencie wydaje nam się Niagarą. Woda jest chłodna, czysta i orzeźwia niesamowicie. Już po kilku minutach siły zostają zregenerowane.
Nie można chyba lepiej wytłumaczyć, co w języku biblijnym znaczy woda, jak ważne są na pustyni studnie, źródełka, oazy.
To się nazywa lekcja poglądowa...
Wracając, idziemy na skróty ("Czy te druty kolczaste coś oznaczają?", "Jak jest po hebrajsku pole minowe?"). Jeszcze tylko zwiedzanie jakiejś starożytnej synagogi z 3-5 wieku ("Fajnie, ale gdzie jest busik?") i jedziemy dalej - tym razem nad brzeg Morza Martwego, które przez cały dzień przewija się nam przed oczami na wschodzie...

Von piotr um 02:14h| 2 Kommentare |Skomentuj ->comment