niedziela, 30. pa?dziernika 2005
Wycieczkowa Sobota
O 6.30, jak zwykle wyjechaliśmy na sobotnią wycieczkę. To znaczy może i byliśmy o wpół do siódmej w busiku, ale z balkonu rozległ się głos Tobiasa (czyt. Tobajasa): "Dajcie mi 5 minut!" Zaspał, bo telefon mu sie rozładował. Zdarza się...
W busiku miejsca mielismy więcej niż ostatnio, bo jakiś inny typ był, tylko oparcia niższe i ciężko było się ułożyć, żeby pospać. Michel zasnął po 3 sekundach. Żertowalismy sobie, że ma taki wyłącznik z tyłu głowy - "klik" i już śpi. Sam Michel stwierdził kiedyś, że całe jego życie to przerwy pomiędzy snem.
Pierwszym etapem była Cezarea (Nadmorska, nie Filipowa). Widać tu architektoniczny czy strategiczny geniusz Heroda (zwanego Wielkim). Mimo tego, co o nim można powiedzieć (raczej niedobrego), Cezarea jest przykładem niezwykłego zmysłu przewidywania. Z małej wioseczki zrobił Herod piękny port z miastem, amfiteatrem, świątyniami (niestety kultu Cesarza) i rezydencjami bogaczy, którzy ściągnęli tu wraz z handlem.
W teatrze słuchamy prezentacji Bonawentury o przykładach retoryki w interpretacji rabinicznej, potem (ku zdziwieniu turystów) stojąc na scenie razem z Alexiusem śpiewamy fałszując na dwa głosy "Cichą noc" (1 zwrotka: ja-po polsku, Alexius w Zulu, druga: po angielsku - drzemy się nieźle).
Potem spacer brzegiem morza, prezentacja Libora na temat idei mesjanizmu w NT i Qumran, kawa w nadbrzeżnej kafejce i jedziemy dalej.
A dalej na trasie jest Meggido. Miasto niszczone i odbudowywane 25 (!) razy. Niesamowita jest wola ludzi, by jednak mieć tu miejsce zamieszkane, a z drugiej strony wola niszczenia. Wszystko przez strategiczne położenie Meggido - miasto ginęło i odradzało się, by znów spłonąć w wojennej zawierusze. Kto ma kontrolę nad tym punktem, panuje nad najwazniejszym przejściem przez pasmo Karmel, nad starożytną "autostradą" Via Maris. Praktycznie wszyscy z Egiptu do Mezopotamii (lub w drugą stronę) szli przez to miejsce.
Podobno Edwin Robinson stojąc w 1830-którymś roku na tym pagórku zastanawiał się i zapisywał w swoim dzienniku: "Ciekawe, gdzie może znajdować się Megiddo". Tymczasem pagórek kryje w sobie 25 (!) warstw archeologicznych.
Wrażenie zrobiła na mnie brama z epoki Salomona, ale to jeszcze nic okrągły ołtarz z 3000 BC - to jest staroć!
Czekamy, czy nie rozpocznie się ostatnia bitwa (Ap 16,16) - Armagedon pochodzi od Har Megiddon (har to po hebrajsku góra), ale nie zanosi się na rozpoczęcie działań wojennych (całe szczęście), więc jemy lunch (kanapki z arabskiego chleba, coca-cola z hebrajskim napisem i jabłko) i ruszamy.
Teraz czas na Górę Karmel. Biorę swój szkaplerz do ręki i proszę kogoś, żeby zrobił mi zdjęcie. Miły karmelita opowiada o Eliaszu, potem idziemy do kaplicy na Mszę Św. Modlę się za wszystkich moich znajomych, którym bliska jest duchowość karmelitańska, którzy noszą szkaplerz, wspominam karmelitanki, którym tyle zawdzięczam (jak trwoga to do karmelitanek, z prośbą o modlitwę). Jak zawsze prosimy o Pokój...
Po wyjściu z kaplicy znajdujemy z Tobiasem (czyt. Tobajasem) ogromną modliszkę. Trochę rozmawiamy o dziwacznych (okrutnych) zwyczajach tej pani i idziemy szukać busika.
W drodze powrotnej zazwyczaj oglądamy jakis film. Niestety nowy kierowca ma do dyspozycji tylko jakiś musical. Zatrzymujemy się przy targowisku i z Liborem i Michelem biegniemy kupić jakiś film. A tu niespodzianka - nie ma nigdzie stoiska z DVD. Cóż, niech będzie musical... Okazuje się, że to koncert jakiegoś arabskiego zespołu. Ciężko mi znieść tę specyficzną harmonię (czy jej brak), ale Manoj (czyt. Manocz) i Antonny - chłopaki z Indii - mają niezły ubaw. Normalnie im się to podoba!
Mimo arabskiej muzyki zasypiam (jak wszyscy inni) i śpię prawie całą drogę (nie licząc kilku bezskutecznych prób nauczenia się kilku słów w hindu).
Przed powrotem jeszcze wizyta na stacji benzynowej (18 szekli za małego Heinekena i chipsy - zdzierstwo) i można powoli kończyć dzień.
Poczytam jeszce coś z Greki i idę spać - wcześniej, bo na 7.00 rano chcę zdążyć na Eucharystię u sióstr w Domu Polskim...
Ależ się rozpisałem...

Von piotr um 00:19h| 4 Kommentare |Skomentuj ->comment

 

Miasto Pokoju jest paradoksalną nazwą dla miejsca, w którym trwa wojna.
Pan Bóg pewnie marszczy czoło zatroskany, bo jego dzieciaki nie mogą się wyrwać ze spirali przemocy.
Na ulicach niby zwyczajne życie, ale uzbrojeni żołnierze są widoczni na każdym kroku.
Kwintesencją paradoksu są dla mnie ładne dziewczyny z karabinami...

Von piotr um 02:29h| 1 Kommentar |Skomentuj ->comment