To była długa niedziela...
piotr, 02:14h
Po górach nie łatwo się chodzi, po pustyni też, ale kiedy góry połączą się z pustynią - to już prawdziwy trud.
Chodzimy po En Gedi. W zamierzeniu ma to być rezerwat przyrody. W broszurce zdjęcia wilka, tygrysa, jakichś ptaków i węża. To ostatnie nieco mnie niepokoi, ale co tam.
Na początku wygląda to jak miły spacerek. W cieniu kolczastych drzew, wśród rodzin z dziećmi (Święta śą przecież) idziemy żartując na tematy przyrodnicze ("Ta skała wygląda jak wielkie, skamieniałe lody", "Chcąc złapać tygrysa, trzeba mu nasypać soli na ogon", etc.). Z czasem ludzi jest coraz mniej, powietrza w płucach też. Żar z nieba, pył i droga ciągle pod górę. Pot skleja się z koszulką, o dolnej połowie ciała nie wspominając (po co brałem jeansy? Hmmm, w sumie wszyscy mają jeansy). W rytmicznym marszu gubimy kilku kolegów - zrezygnowali i zawrócili.
Biblijnie jest.
Tobias stwierdza filozoficznie: "Wyobraź sobie wieczorem, po takim dniu, jak słodkie musiało być wino..."
Wyobrażam sobie cokolwiek zimnego do picia i wtedy dochodzimy do żródła. Woda jest fantastyczna. Zanurzamy się w niej cali. Wodospadzik niewielki, ale w tym momencie wydaje nam się Niagarą. Woda jest chłodna, czysta i orzeźwia niesamowicie. Już po kilku minutach siły zostają zregenerowane.
Nie można chyba lepiej wytłumaczyć, co w języku biblijnym znaczy woda, jak ważne są na pustyni studnie, źródełka, oazy.
To się nazywa lekcja poglądowa...
Wracając, idziemy na skróty ("Czy te druty kolczaste coś oznaczają?", "Jak jest po hebrajsku pole minowe?"). Jeszcze tylko zwiedzanie jakiejś starożytnej synagogi z 3-5 wieku ("Fajnie, ale gdzie jest busik?") i jedziemy dalej - tym razem nad brzeg Morza Martwego, które przez cały dzień przewija się nam przed oczami na wschodzie...
Chodzimy po En Gedi. W zamierzeniu ma to być rezerwat przyrody. W broszurce zdjęcia wilka, tygrysa, jakichś ptaków i węża. To ostatnie nieco mnie niepokoi, ale co tam.
Na początku wygląda to jak miły spacerek. W cieniu kolczastych drzew, wśród rodzin z dziećmi (Święta śą przecież) idziemy żartując na tematy przyrodnicze ("Ta skała wygląda jak wielkie, skamieniałe lody", "Chcąc złapać tygrysa, trzeba mu nasypać soli na ogon", etc.). Z czasem ludzi jest coraz mniej, powietrza w płucach też. Żar z nieba, pył i droga ciągle pod górę. Pot skleja się z koszulką, o dolnej połowie ciała nie wspominając (po co brałem jeansy? Hmmm, w sumie wszyscy mają jeansy). W rytmicznym marszu gubimy kilku kolegów - zrezygnowali i zawrócili.
Biblijnie jest.
Tobias stwierdza filozoficznie: "Wyobraź sobie wieczorem, po takim dniu, jak słodkie musiało być wino..."
Wyobrażam sobie cokolwiek zimnego do picia i wtedy dochodzimy do żródła. Woda jest fantastyczna. Zanurzamy się w niej cali. Wodospadzik niewielki, ale w tym momencie wydaje nam się Niagarą. Woda jest chłodna, czysta i orzeźwia niesamowicie. Już po kilku minutach siły zostają zregenerowane.
Nie można chyba lepiej wytłumaczyć, co w języku biblijnym znaczy woda, jak ważne są na pustyni studnie, źródełka, oazy.
To się nazywa lekcja poglądowa...
Wracając, idziemy na skróty ("Czy te druty kolczaste coś oznaczają?", "Jak jest po hebrajsku pole minowe?"). Jeszcze tylko zwiedzanie jakiejś starożytnej synagogi z 3-5 wieku ("Fajnie, ale gdzie jest busik?") i jedziemy dalej - tym razem nad brzeg Morza Martwego, które przez cały dzień przewija się nam przed oczami na wschodzie...
pani_karka,
Wt, 18. pa?. 2005, 08:10
Podtrzymuję opinię o ciekawym stylu :)
Pozdrawiam, czekając na dalsze wpisy.
Pozdrawiam, czekając na dalsze wpisy.
slaweg,
Wt, 18. pa?. 2005, 13:18
Biblia, czyli Księga (z) Życia...
Pobyt księdza w Ziemi Świętej, to jak wielkie czytanie Biblii. Czyta ją ksiądz w najbardziej uniwersalnym i najlepszym języku, który jest też najmniej dostępny - języku osobistego doświadczenia tam w miejscach świętych.
To musi być niesamowite, "czytać" Ją całym sobą, całym swoim życiem - tym trudem, zmęczeniem dnia powszedniego, przeżywanego podobnie jak 2000 lat temu.
Nam została wersja pisana i tłumaczona, którą przyjmujemy "na wiarę" - trudniejsze to w zrozumieniu przesłania i łatwiej się potknąć, ale i nagroda wielka ("Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli" J 20,29).
I tu rodzi się pytanie, czy powinniśmy brnąć w inne "wersje" przedstawiające Biblię, Jej przesłanie? Czy "odpuszczać winowajcom winy", a może "odpuszczać dłużnikom długi"?
Ostatnio toczy się też spór o Biblię w gwarze śląskiej, młodzieżowej, ...
A może lepiej wrócić do pierwotnego języka doświadczeń - tych codziennych, zwykłych, czytając przesłanie Biblii w drugim człowieku. I niekoniecznie trzeba jechać do Ziemi Świętej (choć to zapewne bardzo pomaga wyobrazić sobie i poukładać wiele faktów).
Ech... znowu się rozpisałem... wybaczcie.
"Tu sei sorgente viva..."
("Ty jesteś źródłem życia...")
To musi być niesamowite, "czytać" Ją całym sobą, całym swoim życiem - tym trudem, zmęczeniem dnia powszedniego, przeżywanego podobnie jak 2000 lat temu.
Nam została wersja pisana i tłumaczona, którą przyjmujemy "na wiarę" - trudniejsze to w zrozumieniu przesłania i łatwiej się potknąć, ale i nagroda wielka ("Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli" J 20,29).
I tu rodzi się pytanie, czy powinniśmy brnąć w inne "wersje" przedstawiające Biblię, Jej przesłanie? Czy "odpuszczać winowajcom winy", a może "odpuszczać dłużnikom długi"?
Ostatnio toczy się też spór o Biblię w gwarze śląskiej, młodzieżowej, ...
A może lepiej wrócić do pierwotnego języka doświadczeń - tych codziennych, zwykłych, czytając przesłanie Biblii w drugim człowieku. I niekoniecznie trzeba jechać do Ziemi Świętej (choć to zapewne bardzo pomaga wyobrazić sobie i poukładać wiele faktów).
Ech... znowu się rozpisałem... wybaczcie.
"Tu sei sorgente viva..."
("Ty jesteś źródłem życia...")