sobota, 7. stycznia 2006
Szybka wycieczka.
Busik spod Bramy Damascejskiej i jedziemy do Autonomii Palestyskiej. Właściwie tylko do checkpointu, bo tu trzeba wysiąść i przejść kontrolę. Na murze (po stronie izraelskiej) widnieje wielki napis „Pokój Tobie”. Tuż obok napisu zasieki. Kontrola dokumentów - niby wszystko miło i przyjemnie, ale nie tak łatwo pozbyć się negatywnego wrażenia. Rzeczywiście, po drugiej stronie mur pomalowany grafitti. Jeden z napisów głosi: „Jezus płakał nad Jerozolimą, my płaczemy nad Palestyną”. Wieżyczki, zasieki, powoli wszystko zostaje za nami. Przed nami taksówkarze. Znowu targowanie. Przy pomocy policjanta cena spada o 40 %. Jedziemy do Herodium. To druga po Masadzie forteca wybudowana przez H. Budowniczego, zwanego też Herodem W. System tuneli robi wrażenie. Fortyfikacje imponujące – wszystko przemyślane, dopracowane. Z Herodium jedziemy dalej. Droga zaczyna się robić interesująca: pustynia, skały, jakieś rozwalające się domy. Pasterze z kozami blokują przejazd. Manoj zastanawia się, czy za chwilę nie zobaczymy tabliczki z napisem „Koniec świata”. Na szczęście tabliczki nie ma. Jest za to klasztor Mar Saba – cel naszej podróży. Położony na skalistym urwisku, nad doliną zwaną przez naszego profesora "United Kidron Valley", która obejmuje (niczym narzeczony swą wybrankę) Jerozolimę od wschodu (mając na swym drugim brzegu Górę Oliwną), łączy się z Doliną Hinomu (zaczynającą się tuż za moim oknem) i dalej razem już (stąd człon „United”) biegną do Morza Martwego. Wygląda to trochę jak Wielki Kanion Kolorado (przynajmniej tak przypuszczam), tylko nie jest takie wielkie. Trochę się zaplątałem w tym opisie. Chodzi o to, że dawno temu mnisi żyli w jaskiniach, z czasem pustelników przybywało, w końcu wybudowali klasztor. In the middle of nowhere. Nie weszliśmy do środka, bo jakieś modlitwy trwały. Ojczulo (Greek-Orthodox) wpuścił nas na dziedziniec. W drodze powrotnej pogawędka z naszym taksówkarzem. Pytam o Sharona, jakie reakcje? „Wszyscy się cieszą”. Trochę mi się nie chce wierzyć, ale milczę. „Zabijał ludzi, kobiety, dzieci, Arafat też zabijał, wszyscy mają sporo śmierci na sumieniu. Pan Bóg osądzi. A tu wszyscy się cieszą”. Dojeżdżamy do Groty Pasterzy. Chwila modlitwy i jedziemy do Bethlehem. Decydujemy się wysiąść w centrum. Jeszcze raz idziemy do groty, potem Libor próbuje znaleźć sklep, którego właścicielem jest chrześcijanin (L. już tam kiedyś kupował). Sklep jest nieczynny ("Mają Szabat, czy co?"), idziemy zjeść kanapki. Jakaś brama jest otwarta. Wchodzimy. Dość miłe miejsce: drzewa, stolik, krzesła, ławki – czy to teren prywatny? Nieważne. Zjadamy, co mamy i idziemy dalej. W międzyczasie spotykamy kuzyna właściciela „naszego sklepu”. Oczywiście, jeden telefon i sklep się otwiera. Peter (piękne ma imię właściciel sklepu) oferuje herbatę, jest miło, kupujemy jakieś drobiazgi i chcemy iść. Na co wszyscy odpowiadają, że nie, że za daleko, że nas zawiozą. Ok, jedziemy. Mijamy bramę, za którą był ogród, w którym kanapki zjedliśmy. Pytam, co to za miejsce i dowiadujemy się, że to Kościół Prawosławny ma tu swoje tyły. Cóż, otwarte było, nikt nas nie zaczepił, nikt nas nie widział, więc skorzystaliśmy z nieświadomej gościnności ojców. Nawet z psem się pobawiliśmy. Ciekawe, czy by nas pogonili, gdyby ktoś wyjrzał przez okno. Pewnie tak, bo wyglądaliśmy jak „ci wredni turyści”.
Wracam do Petera, który nas wiezie do checkpointu. Pytam go o Sharona, a on na to, że tylko najwięksi fanatycy się cieszą. „Wszyscy zwyczajni ludzie są zaniepokojeni, bo wybory w Autonomii, potem w Izraelu i nic niewiadomo, jak się sytuacja rozwinie”. I bądź tu mądry...
Dziękujemy za podwiezienie, przechodzimy granicę (ładna żołnierka nas „prześwietla”), bierzemy busik i wracamy do Jeruzalem.
Kończę, bo zaraz Alexius przyjdzie na powtarzanie hebrajskiego.
Szalom.


Zaległe zdjęcie ze wschodu słońca na Synaju (ostatnia faza)...

Von piotr um 22:41h| 3 Kommentare |Skomentuj ->comment