niedziela, 13. listopada 2005
Historia jest długa.
Tą Crazy-kobietę (jak ją moi koledzy nazywają) poznałem kiedyś na paradzie chrześcijan. Jest Amerykanką, ale nie do końca wiadomo, co tu robi i dlaczego. Nie chciała słuchać moich wątpliwości dotyczących całkowitego poparcia działań Izraela przeciwko Palestyńczykom, tylko zagadała mnie na śmieć, mówiąc, że nie ma wyjścia, że tak trzeba, że młody jestem, że ona tu mieszka, to wie, itd.
Kilka tygodni później spotkałem ją na Uniwersytecie. Nie do końca wiedziałem, co ona tam studiuje, ale co jakiś czas widywałem ją na korytarzu, wymieniając pozdrowienia i kilka słów.
Pewnego dnia, wydawała się mieć strasznie dużo energii. „Musisz poznać Fathera Davida! Koniecznie! Chodź ze mną!” Moje tłumaczenie, że za 10 min. Mam wykład było zbyt słabą wymówką wobec jej determinacji. Wsiedliśmy więc do windy i dwa piętra wyżej zaprowadziła mnie do jakiejś klasy. Niestety, rzeczonego Fathera Davida nie było jeszcze, a moja znajoma przypomniała sobie o moim wykładzie i nakazała mi powrócić w czasie przerwy. Ciągle nie bardzo wiedząc, o co chodzi, przyszedłem rzeczywiście 45 min. później, ale klasa była prawie pusta – ani Crazy-Babki, ani profesora. Prawdę mówiąc, odetchnąłem nieco i skierowałem się do kafejki, gdzie miałem nadzieję spotkać, jak zwykle Tobiasa i Alexiusa. I tu czekała na mnie moja zguba. Na szczęście pozwoliła mi dokończyć kawę, po czym zabrała mnie do swojej klasy. Ponieważ przez szybę w drzwiach zobaczyliśmy, że zajęcia się zaczęły, myślałem, że znów mi się udało. Niestety, Crazy przerwała wykład i głosem nie znoszącym sprzeciwu oświadczyła profesorowi, że oto ktoś z Rzymu i że jest nas więcej i że cośtam. Profesor wstał, podszedł do mnie i przywitał się. Ja się przedstawiłem i powiedziałem, że miło mi poznać, i kłamiąc prosto w oczy dodałem, że wiele o nim słyszałem i że taki zaszczyt i w ogóle. A on na to: „A co tu robicie studenci Biblicum?” No to ja wyjaśniam, że na 1 semestr, że mieszkamy u jezuitów itd. „Na pierwszy semestr tylko? No to muszę was odwiedzić! U Jezuitów? Ha, no to może w sobotę? Co? O której macie Mszę? O 19.00? To będę na Mszy i na kolacji? Hehe.”
No tak… Hehe… Musiałem mieć chyba dosyć zdumioną minę, bo do studentów Profesor powiedział ze śmiechem: „Właśnie się zaprosiłem na sobotę”. Cóż, to wszystko działo się trochę za szybko. W domu opowiedziałem Fatherowi Tom`owi o całym zajściu, przepraszając go za nieoczekiwanego gościa, a on mi na to: „Ach, David… On tak zawsze… Nie przejmuj się.”
No to się nie przejmowałem. I rzeczywiście zjawił się dziś wieczorem, przewodniczył Eucharystii, wygłosił niezłe kazanie, zjadł kolację (musiałem siedzieć przy stole z nim, Tomem i Dziadkiem Maurycym) i dziękując mi za zaproszenie ulotnił się…
Pieknie. Okazało się, że to słynny David Burrel… Całkiem fajny gość.
A Michel mało nie umarł ze śmiechu, jak słyszał podziękowanie za zaproszenie. I ze trzy razy do mnie przychodził i nabijał się: „Father Piotr, jak to miło, że zaprosiłeś Profesora Burrel`a”. No miło…
Tylko on się sam zaprosił...

Von piotr um 01:29h| 4 Kommentare |Skomentuj ->comment