sobota, 19. listopada 2005
Solidarność zawodowa.
Jestem pod wrażeniem homilii Toma sprzed kilku dni. Mówił dość odważnie o Woli Bożej. O tym, że jesteśmy jej współtwórcami. Niejako pomagamy Bogu w procesie budowy Królestwa. Od nas zależy bardzo wiele, więc wszystko, co robimy jest uczestnictwem w procesie kreacji świata.
Ciekawy człowiek z niego. Był już w tylu miejscach na świecie. Studiował w Stanach, Austrii, pracował w Europie, na Jamajce w Jordanii. Pewnie jeszcze w wielu miejscach, ale tyle na razie wiem z jego opowieści. Teraz jest superiorem domu, w którym mieszkamy.
W kazaniu posłużył się przykładem z życia, kiedy to miał wraz ze swoimi przełożonymi wybrać, gdzie w danym okresie życia ma pracować. Dużo na ten temat rozmawiali, jeszcze więcej się modlili. Podjęli decyzję, która według Toma była dobra. Ale dziś z perspektywy czasu Tom twierdzi, że „God didn`t care”. Czy wyjechałby wtedy do A czy do B, obie te decyzje mogłyby być równie zgodne z Wolą Boga. Najważniejsze, że zrobili wszystko, aby zadecydować, jak najlepiej. A gdyby nawet wylądował w A (zamiast w B), to pewnie też dałby z siebie wszystko, żeby, jak najlepiej wypełnić powierzone mu zadania.
Rzeczywistość Zbawienia jest dynamiczna - nikt w to nie wątpi. Dlaczegoż rzeczywistość stwarzania nie miałaby być taka ?
Poza tym, mógłbym pisać więcej, ale jutro wybieramy się do Galilei na cały dzień i jak pomyślę, ile mógłbym rzeczy zrobić, to mi trochę żal podjętej decyzji - sobota jest dniem studiowania, a nie jeżdżenia.
Pino zmienił mi temat pracy z Historii Nowego Testamentu i pewnie niejeden czas wypoczynku trzeba będzie nazwać potencjalnym i wykorzystać na pisanie o "Wybranych aspektach relacji wspólnoty z Qumran i wczesnej gminy chrześcijańskiej". A miało być tak pięknie. Już prawie kończyłem pisanie. Teraz moje dwa pierwsze rozdzialiki mają być wstępem do trzeciego (właśnie tego, którego jeszcze nie napisałem).
Nic to, za to pracę z analizy Joba 2, 4 już prawie skończyłem.
Nie wiedziałem, że tyle jest różnych interpretacji tego małego werseciku.
Dobra, jutro wyjazd o 6.30. Kończę, bo od wczesnego rana trzeba będzie "współkształtować Wolę Bożą".
Jeszcze tylko następny dowcip o Jezuitach:
Dominikanin, Franciszkanin, Benedyktyn i Jezuita płynęli łódką. Nagle wokół nich zjawiła się chmara rekinów. Jeden uderzył w łódź i ta zaczęła tonąć.
Dominikanin próbował nauczać rekiny o wartości miłości bliźniego, ale jeden z nich natychmiast wyskoczył z wody i go pożarł.
Franciszkanin zawołał: "Dziękujemy Ci panie za brata naszego rekina". Natychmiast jeden z braci schrupał i Franciszkanina.
Benedyktyn usiłował uspokoić bestie pieśnią. Doskonale czysto zaczął wyśpiewywać Exultet, ale gdy był przy "owocu pracy pszczelego roju" podzielił los współbraci.
Jezuita nie wiedział, co ma robić. Stał tak w tonącej łódce, gdy rekiny wyłowiły go i bezpiecznego zaniosły na brzeg.
- Dlaczego mnie nie pożarłyście - wyjąkał?
- Aaaaa, wiesz, solidarność zawodowa.

Von piotr um 00:33h| 3 Kommentare |Skomentuj ->comment